1. ferwor pracy taki, że rozmowy o paginach i fontach prowadzi się nawet w drodze po kawę i nad ekspresem do tejże, lecz gdy uszu dobiega stukot kół nadjeżdżającego pociągu, ciekawość bierze górę (a skądże to, jakże to, czemu tak gna?) i przez chwilę nie załatwia się spraw, tylko patrzy na wagony jadące przez jesień do stacji wrocław nadodrze. jedna redaktorka mówi wtedy do drugiej, że w dzieciństwie w podobnych okolicznościach wyliczała wraz z babcią, który wagon co dla niej wiezie: szczęście, nieszczęście, paczkę, list, pieniądze. szczęście, nieszczęście, paczkę, list, pieniądze…
2. znoszę do domu kolejne ucha igielne, mokradełka, błota słodsze niż miód, rejwachy – bo potrzeba nie ustaje, by wciąż dowiadywać się czegoś nowego, najchętniej o sobie samej. literatura jako lustereczko (powiedz przecie)
3. – to tak, jakbym ja proponował: małgosiu, przeczytam za ciebie chociaż dwie strony – odpowiada michał, kiedy deklaruję, że pomogę mu w gotowaniu. tristan i izolda, piękna i bestia, bonnie i clyde – wachlarz jest szeroki – ale prawdziwie o nas jest yin i yang. bo na przykład gdy z moich ust pada fraza, że związek partnerski polega na tym i na tamtym, michalskość się obrusza i pyta: – a co to, wysokie obcasy?
4. i że nad grobem franka nie stoję już sama
5. ty pisz, a ja będę cię wspierać (cabré)
Uwielbiam Cię czytać.
najmilej :)
zgrabnie.