i mieszkanie służy już tylko do spania. poranki wydarzają się coraz wcześniej, ale nadal są królestwem rytuałów (rytuały zaokrąglają kanty). zmieniają się jedynie podcasty, do których robię śniadanie, układam włosy, przeciągam rzęsy tuszem czarnym jak smoła (cisza jest zbyt głośna kiedy ranne wstają zorze. oraz to substytut pierwszej kawy). po spędzeniu kilkunastu minut w autobusie linii k witam się z bauerem czułym muśnięciem karty magnetycznej. najdroższy, wróciłam. produkując gazety w hurtowych ilościach, wymyślając layouty, wyłuskując sensy, odpisując na maile, prowadząc korporacyjne small talki nad ekspresem do kawy – czuję się jak ryba w wodzie. nie wykluczam, że moje labora et labora można by już zakwalifikować pod szyld jednej ze sztandarowych jednostek chorobowych współczesności (nie chcę zwolnić, trudno mi to sobie zresztą nawet wyobrazić), ale pomartwię się tym kiedy indziej, może za rok, albo za dwa. z pewnością nie mam na to czasu także po pracy, bo wieczory szczelnie zapełnione: kino, joga, łyżwy, muzea, puby, ludzie. odwracam uwagę tak bardzo skutecznie, że momentami już nie pamiętam od czego
wieczorem dostaję mmsa od piotrka:
i okazuje się, że moje oczekiwania w stosunku do życia spisano na drzwiach do wrocławskiej literatki. jakie czasy, taka wittenberga. jeśli będziesz przychodził przykładowo o czwartej, zacznę być szczęśliwy już o trzeciej – mówił mały książę. wiosenko, niby piszę te słowa o ósmej rano, ale jest we mnie jakby popołudnie
cóż powiedzieć, wchodzę w ten twój świat z gębą rozdziawioną. no, i pięknie …
rzadko się zawstydzam, ale teraz tak ;) miło mi cię tu widzieć
No, dobre masz to Małgorzato. Dobre. Najfajniejsze jest to, że rzeczy dzieją się nawet po kropce, a przed pierwszą literą nowego zdania.
ależ mi się podoba ten komplement bardzo! :)
<3